Wiersze
Ze „Skrytki...”
Z „Kropli”
Wiersze spoza książek
Z CYKLU „HARMONIA”
Z CYKLU „MIEJSCOWE TRZĘSIENIE ZIEMI”
Z CYKLU „DOM”
Recenzje
Skrytka
Warto zaglądnąć do zbiorku poezji pt. „Skrytka” autorstwa niejakiej Sylvii von Silberstein. Faktycznie skrywa się tam wiele ciekawych i elektryzujących utworów: coś między gnomem, antyfoną, haiku, a więc wszystko staje tu na głowie i widzi świat zawsze pod pewnym kątem, najczęściej emocjonalnym. Świat poetki został tu przy pomocy gry słownej rozłożony na podstawowe kolory z życia wzięte, które można zbierać i układać w dowolne mozaiki, zawsze niosące sens, choć bardzo osobisty. Absurd jest siłą tych wierszy, budzi poczucie ironii, często zażenowanie, ale prawie zawsze uśmiech na twarzy, bo jak pisze poetka „(...) smutek zaczął się/ tam gdzie śmiech/ skończył.” Pomiędzy wiersze sprytnie wkomponowano fotografie autorstwa W. Węcława, które dobrze uzupełniają swą tkanką wizualną artystyczny wymiar wersów poetki.
Kropla
SŁOŃCE JEST CZERWONE NA WSCHODZIE
Teraz, kiedy napisanie każdego słowa przychodzi mi z wielkim trudem; bo przecież chodzi o słowa, które muszą być zrozumiałe, a żeby takimi były muszą być szczególne, idzie wszak o człowieka, teraz - Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem ich jest Królestwo Niebieskie. Ale gdzie umieścić słowa, które płyną i nie są odbierane, choć są szczególne; w wierszu? Błogosławieni cisi, albowiem oni posiądą ziemię. Teraz, kiedy miłość, która ze swej natury ma otwierać człowieka do ostateczności, otworzyła mnie tylko dla jednego zamykając przed całym światem, przed ogromem napierającego słońca, napierającego każdego dnia, powracam do nowych wierszy mojej przyjaciółki, poetki Bożeny Boby-Dygi. I przypomina mi się, jak czytaliśmy je na wsi i jak niewiele z nich musiało w istocie do mnie dotrzeć, jak niewielki szczegół, a szło przecież o całość. Dlaczego? Krajobraz był niezmienny, ten sam, więc choć rozpoznawalny, również niepowtarzalny. Były zielone wzgórza, domowe zwierzęta, rzeczka. Było jasno i ciepło za dnia i ciemno i chłodno pod wieczór. Było wokół jakieś dziecko, które chciało się bawić. Bawić, bawić, bawić. Było normalnie i przyjemnie, dobry jeszcze letni czas żeby czytać nowe wiersze i nad nimi pracować. I spośród nich wybierać, póki umysł jest otwarty. Teraz jest inaczej. Tak, oczywiście, wiem: nic się nie zmieniło poza tym co we mnie.
Spotykam się z Bożeną, próbuję rozmawiać, teraz gdy rozmawiać właściwie nie potrafię. Potrafię za to całkiem nieźle płakać, nagle i bez wyraźnych dla tych co patrzą powodów, niespodziewanych. Potrafię długo nie jeść i chyba wcale nieźle żyć powietrzem i być odbieranym, dawać się prowadzić z rąk do rąk. Potrafię czytać Szekspira i Becketta, czego nie umiałem nigdy. Błogosławieni, którzy się smucą albowiem oni będą pocieszeni. Słucham więc Bożeny, która mówi o łasce i byciu łaską obdarowanym. I na marginesie dodaje, że ta nasza letnia przygoda poetycka ma się wkrótce ukazać drukiem pod tytułem „Kropla”. Bożena ma wciąż wątpliwości, czy aby na wszystkie wybrane teksty powinno paść światło słoneczne. Przypomina mi moje wcześniejsze uwagi, a ja udaję że rozumiem, gdy w rzeczywistości nie dociera do mnie nic, a raczej - owszem - dociera do mnie kropla. Rzeczywiście, nie sposób nazywać tych tekstów inaczej jak kroplami. Kiedy taka spływa nam w życiu zawsze jest najważniejsza, najdroższa, zawsze nas od czegoś uwalnia. Każda jest szczególna, bo jest odrębnym i osobnym zapisem bólu.
Tylko podobnie, ale w istocie odmiennie żyjemy, więc pewnie też różnie płaczemy. Nie wiem jak płacze Bożena, ale wydaje mi się, że rzadko i pojedynczymi kroplami i bardzo ciężkimi. Ja tak płaczę, a rozumiem te zapisy, te jej krople wierszy, z których chyba wszystkie są łzami. Kto zapisuje łzy. Wielu odziewa je, w słowa, formy, a piszą płacz wszyscy poeci świata. I, tak, powstają w ten sposób arcydzieła. Ale kto nie pisze, lecz z a p i s u j e treść łzy? Taka treść jest krótka i esencjonalna, jest jednym pomyśleniem, czy kumulacją pomyśleń. Co ją odróżnia spośród sentencji, złotych myśli? Łza nie jest żadną odpowiedzią, jest niedokończonym - zawsze niedokończonym - bólem, jego wyrwaną z całości cząstką. Łza żłobi boczną ścieżkę przy głównej drodze, ale trudno wyobrazić sobie życie bez tej ścieżki. Czy Bożena Boba-Dyga jest poetką, o tym decyduje jej dusza. Poezja to pojemne słowo, wiersz - również. Lecz nie chciałbym nazywać jej kropli wierszami. Tak wiele jest i przybywa wciąż wierszy, a tak niewiele jest łez. Wśród zapisów poetyckich znajdujemy zazwyczaj pojedyncze strugi. Książka Bożeny Boby-Dygi nie zawiera nic poza tymi strugami. Przecinają one kilkadziesiąt czystych, białych stron. Czemu mają służyć. A czemu służy płacz, cudzy płacz, nam kiedy go słuchamy? Czy ma nas, na Boga, „wzbogacać artystycznie” cudza nagość, czyjeś odarcie z szat?!?
Więc ani chcę, ani potrafię oceniać cudze łzy. Wiem tylko, że minęło kilka miesięcy odkąd poznałem łzy Bożeny. I przypominają mi się teraz, kiedy że są błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą. I teraz, kiedy wszystko za mnie i we mnie mówi „nie” światu, bo zawarł się w czyjejś duszy, duszy drugiego człowieka, która wyparła ze mnie moją własną, teraz przypominają mi się te cudze łzy. Albowiem gdzie jest skarb twój - tam będzie i serce twoje. Teraz, „na ołtarzu kładę naszą miłość jak baranka jak Abraham syna jak biały opłatek zbielałymi wargami szepcę oto ja służebnica”... To jest odwaga, największa z wielkich, która jeśli nie zostanie przyjęta przez drugiego, spowoduje ze nie będzie już odwrotu. Lecz jeśli zostanie – ofiar a będzie tą siłą, która przywróci sprawcy wolność duchową. Człowiek nie zastanawia się, czy warto, bo jest to ta chwila, kiedy nie tylko się nie jest, ale się nie myśli. Moment decyzji, którą ktoś już za nas wcześniej podjął. Bóg? Pogódź się z przeciwnikiem swoim rychło, póki jesteś z nim w drodze. - „Oni na wojnie też się bali. / Kto taki? / Rekruci, mięso armatnie / szli / choć mogli zrejterować. / Szli jednak / i ja poszłam”.
Całe spełnienie w życiu jest w drugim człowieku. Całe spełnienie w drugim człowieku znaczy zrozumieć, że jest tym, którego nie można przegrać. „Choć mogli zrejterować, szli jednak”. Wy jesteście światłością świata; nie może się ukryć miasto położone na górze. „I ja poszłam”.
I ja poszedłem. Moje oczy, rodzą po najcięższej z łez. Widać „nie potrafiłem żyć bez miłości” więc i ja poszedłem, Bożena.
Udana kreacja wszechdziennika
PAMIĘTNIK PISANY AKWARELĄ...
Są najróżniejsze wiersze. Bywają starannie dopracowane: każde słowo skrupulatnie dobrane, całość dopieszczona. Trochę jak piękne obrazy, malowane olejnymi farbami. Obraz olejny – to próba nadania trwałości przemijającemu światu. Krótkie, migawkowe wiersze Bożeny Boby-Dygi to raczej akwarele: kilka pozornie niedbałych machnięć pędzlem – ale podobno tylko w taki sposób malarz może na bieżąco uchwycić przelotny światłocień, koloryt świtu czy zmierzchu, odblask słońca na przepływających obłokach. Gdy podziwiamy obrazy akwarelowe, musimy uznać przemijanie, upływ czasu, za coś, co przynależy do samego sedna obrazu. W taki też sposób w pierwszej chwili odbieram wiersze Bożeny Boby-Dygi. Poetka stara się uchwycić nastrój chwili: ulotny, czasem niejasny, niedookreślony. Zarazem, przez publikację takich szkiców próbuje ona nam przypomnieć, że to z takich momentów składa się ogromna część życia człowieka; że nawet przy okazji późniejszych prób podsumowania własnych przeżyć i uporządkowania własnych poglądów nieuchronnie trzeba będzie nawiązać do tych migawkowych, pozornie nieuchwytnych wrażeń. Doniosłość tego rodzaju poezji wypływa nie z wewnętrznej logiki wejrzenia, ale z bogactwa osobistej wrażliwości i z wierności wobec przeżytych doznań. Swego rodzaju logiczną syntezą całego tego zbioru wierszy jest krótkie stwierdzenie:
miłość
to postawa serca
wobec rzeczywistości ( str. 101)
Poprzez codzienne doświadczenia, poprzez staranne notowanie bieżących doznań, autorka próbuje pojmować rzeczywistość. Szczerze pragnie nadążać za nią swym sercem.
Lubię Bożenę, więc trudno mi się oprzeć jej wierszom. Najbardziej podobają mi się te niedopowiedziane, malutkie, zanurzone w wieczności jak kropla w oceanie; zaledwie przeczute…
Kropla, chociaż jest mała, jak wiadomo może wiele znaczyć. Może przepełnić kielich, wskazać zabójcę, wyrazić strach czy ból. Zależnie od tego czy jest kroplą wina, krwi, potu czy – łzą. Wydaje się, że młoda poetka, Bożena Boba – Dyga, nie mogła trafniej nazwać drugiego tomu wierszy. Składa się on przecież z kropel: kropli refleksji, kropli uczucia, kropli prywatnej i tej dotykającej problemów całego pokolenia. Wiersze Bożeny są mi bliskie, może dlatego, że tak oszczędzają słów, nie rzucają ich na chybił-trafił, nie leją strumieniami, nie napawają się ich brzmieniem. Pilnują sensu i – kropla po kropli – wpadają w pamięć.
TAJEMNICZE LUSTERKO
o wierszach Bożeny Boby-Dygi
Z wierszami Bożeny Boby-Dygi zetknąłem się w 2003 roku, gdy przygotowywała do druku swój pierwszy tomik poezji. Opatrzyła go zagadkowym tytułem „Skrytka Sylvi von Sielberstein”. Kryła się w nim tajemnica, do której powracam dzisiaj, bogatszy o lekturę „Kropli” – jej najnowszego zbioru wierszy.
Rzecz właśnie w tajemnicy. Mało dziś poezji, która oferuje nam coś więcej niż tylko estetyczne wrażenia, jest nie tylko interesująca, ale czegoś uczy lub zmienia sposób myślenia. Na co dzień toniemy w potopie slow, w paplaninie reklam, wiadomości, rewelacji, które dopadają i literaturę, a ta nieporadnie walczy o przetrwanie. Ludzie przestają czytać książki w świecie przepełnionym wrzaskiem i pustosłowiem. Nie ulec temu, to duże wyzwanie dla poety, ale jak to zrobić, pozostaje tajemnicą. W wierszach Bożeny Boby-Dygi ona gdzieś się kryje.
Plażą idzie piękna Maryja
Dziewica
Ciało barwy ikony, włosy
Wiatrem czesane głaszczą
Kostium pieszczotliwie
Obok niej Józef
Wysoki, duże stopy
W gumowych sandałach
Kształtni, piękni, kolorowi
Kochają się
Aż tu nagle Bóg
Każe jej urodzić siebie...
Historia, którą znamy od dziecka, część naszej tożsamości, jakże jednak egzotyczna i daleka zarazem, w tych paru słowach staje się prawdziwa tu i teraz. Językiem prostym, ale nie uproszczonym, poetka dotyka sedna wiary milionów ludzi. Jest to temat na oddzielną rozprawę, bo w twórczości Boby-Dygi wiele jest utworów, które można by określić „poezją religijną” (cudzysłów konieczny ze względu na zazwyczaj negatywne konotacje terminu). Zero dewocji, maksimum duchowości – tak postrzegam podobne w treści utwory.
Podobnie poetka mierzy się z rzeczami ostatecznymi. Widzę tu cechę spychaną na margines w naszej epoce, epoce kariery, sukcesu i braku czasu, a mianowicie: pokorę, obecną w panowaniu nad poetyckimi emocjami:
śmierć nieznanych
wypadek na drodze
kąpiel w jeziorze
koniec planów i marzeń dla kogoś
żyjemy aż do śmierci
przeżywamy cudzą
Ta epigramatyczność pomaga zagonionemu czytelnikowi zatrzymać się w biegu, zadumać nad własnym istnieniem. W tym przede wszystkim upatruję siłę tych wierszy, że przemawiają do wyobraźni współczesnego człowieka nie zniżając się do jego poziomu. To miałem na myśli mówiąc, że jest to poezja, która może czegoś nauczyć. A sądzę, że potwierdzają to przekłady na szereg języków - angielski, niemiecki, hiszpański czy francuski.
Cykl „Przylistki bugenwilli” z tomiku „Kropla” to moje ulubione wiersze. Dotyczą one Ziemi Świętej czy - jak to w tradycji judaistycznej brzmi - „Ziemi Świętego”. Kto był w Palestynie, zobaczy w nich album własnych przeżyć, a kto nie był, może zapragnie tam pojechać?
Nad upalnym horyzontem
pustynnych gór
w zachodzącym słońcu
zawisł stoicki uśmiech wielbłąda...
Gdyby biura podróży, zamiast kolorowych folderów z basenami, hotelami, promocjami czy innymi „package-tourami”, zamieszczały w swych ofertach podobne obrazki, ich wakacje byłyby mniej wirtualne, a bardziej realne. Ale na bok żarty i marketing, bo oto wchodzimy do historii, tej najnowszej i tej najdawniejszej:
kogut i muezin to
dźwięki współczesnej Jerozolimy
gdzie dzwony krzyżowców?
gdzie pieśni i hymny Dawida?
kolo historii toczy się dalej
Wspomniany cykl to tylko jeden obok sześciu innych w tomiku „Kropla”. I bardzo dobrze, że po „Skrytce...”, która tak naprawdę była dopiero zwiastunem talentu Boby-Dygi, pojawiła się publikacja obszerna, na dziś przekrojowa tej twórczości.
Sama autorka jest osobą polisensoryczną. To trochę taki „Wyspiański w spódnicy”, i myślę, że młodopolski mistrz nie czułby się urażony tym porównaniem, wszak Boba-Dyga nie tylko pisze wiersze, ale również śpiewa, komponuje, maluje, fotografuje i... konserwuje zabytki. Dziesięciu by obdzielił.
Co się zaś tyczy poezji, sprawne poruszanie się w melodii języka cechuje niejeden wiersz, co zazwyczaj wiąże się z siłą wyrazu:
potłuczone naczynie serca
sączyło nieszczelnie
nie dopełniłeś przymierza
krwi i spermy
Zbiór „Kropla” jest na tyle różnorodny, że obok takich utworów znaleźć można inne, gatunkowo lżejsze jak np. „Epitafium żartobliwe”. Cokolwiek by nie mówić o stylu, nie brak w nim dobrego smaku i zrównoważenia. Rozmawiając z odbiorcami tych wierszy zauważyłem, że są to ludzie o często bardzo różnej wrażliwości, odmiennych gustach literackich, tak specjaliści jak laicy, tak literaci, jak ludzie nie czytający na co dzień poezji. Ten szeroki odbiór przywodzi mi na myśl koncerty Bożeny Boby-Dygi i głębokie wrażenie, jakie wywierają na publiczności. Mam nadzieje, że z czasem będzie częściej sięgać po własne teksty, wszak dotychczas trzon repertuaru stanowiły utwory innych poetów: Józefa Barana, Elżbiety Zechenter-Spławińskiej, Ewy Chruściel, Marka Wawrzyńskiego czy Andrzeja Dygi. Wiersz dedykowany Wisławie Szymborskiej, która zresztą zwróciła uwagę na występ Bożeny w Śródmiejskim Ośrodku Kultury w Krakowie, pozornie nie dający wielkich możliwości w piosence, wywołał we mnie rzadkie, szlachetne katharsis:
nie jestem żoną Lota
a jednak co dzień
zamieniam się w nieśmiały
słup soli
Na początku tej drogi poetyckiej, właśnie w roku 2003, kiedy dokonywałem wyboru wierszy Bożeny do debiutanckiego tomiku, Adam Ziemianin powiedział, że te, które mu się najbardziej podobają, są jak „ukłucia igłą”. To określenie zapadło mi w pamięć i w moim przekonaniu dziś, pięć lat od publikacji „Skrytki”, zyskało jeszcze na aktualności. Bo czasem dzieje się tak, że w (podświadomej) pogoni za oryginalnością poeci oryginalność tracą, Boba-Dyga natomiast nadal „kłuje swoją igłą”. To właśnie owe małe formy, wiersze „zaledwie przeczute”, jak zauważył Józef Baran, stanowią główny walor tej literatury.
Oczywiście, są też i wiersze, w których poetka jest jakby mniej precyzyjna w owym „kłuciu”, jakby fragmentaryczna czy zbyt lapidarna. Są to jakby impresje niedokończone. Taka jest cena form oszczędnych i przez to ryzykownych, jednak większość zbioru stanowią wiersze z wyraźną kropką nad „i”: „Wszystko co we mnie, bierze początek w nieskończoności i do nieskończoności powraca”.
„Kroplą Jestem w deszcze się obrócę”, powiada autorka, i dalej zachęca - „przeglądajcie się we mnie jak w lusterku”. Ja się skusiłem. A co więcej zobaczyłem, niech pozostanie tajemnicą.